Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/33

Ta strona została przepisana.

Trzeba się więc było wyrzec ciekawości. A przecież sam poczciwy Spiagudry ukrywał starannie, w tłomoczku pod swoim płaszczem, pewną tajemniczą szkatułkę, poszukiwanie której zdawałoby mu się zupełnie niewłaściwem i nader nieprzyjemnem...
Opuścili oni Drontheim od czterech dni, niewiele zrobiwszy drogi, zarówno wskutek uszkodzeń zrządzonych przez burzę, jak i z powodu mnóstwa bocznych dróżek i manowców, przez które ostrożny dozorca umarłych prowadził dla uniknienia miejsc zamieszkałych. Pozostawiwszy Skongen z prawej strony, czwartego dnia wieczorem doszli do brzegów jeziora Sparbo.
Gładka powierzchnia wód, odbijając ostatnie dnia promienie i pierwsze gwiazdy nocy, w otoczeniu wysokich skał, zielonych jodeł i wysokich dębów, przedstawiała obraz ponury i wspaniały. Widok jeziora, szczególniej wieczorem, sprawia niekiedy w pewnej odległości szczególniejsze zjawisko optyczne; zdaje się być bowiem jakby cudowną przepaścią, która przechodząc na wylot kulę ziemską, pozwala nam widzieć iskrzące się niebo.
Ordener zatrzymał, się, aby popatrzeć na stare lasy druidzkie, pokrywające wrzgórzyste brzegi jeziora, jak czupryna włosów, i na malownicze chaty wsi Sparbo, rozrzucone na pochyłości, jak rozpierzchła trzoda kóz białych. Słuchał z upojeniem dalekich kuźni odgłosu, łączącego się z głuchym szmerem czarodziejskich lasów, z bezustannem świegotaniem dzikiego ptastwa i z poważną harmonią fal jeziora. W stronie północy, olbrzymia skała, oświecona jeszcze przez promienie zachodzącego słońca, wznosiła się majestatycznie po nad niedaleką