Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/41

Ta strona została przepisana.

— Nie wiem... Nie dosłyszałem, szlachetny panie — rzekł Spiagudry, który tym razem nie kłamał.
— Trzeba więc będzie — mówił dalej młodzieniec — szukać go pojutrze w grocie Walderhoga.
— W grocie Walderhoga? Tak panie, to jest ulubiona kryjówka Hana.
— Idźmy więc w stronę tej groty.
— W takim razie zwróćmy się na lewo, po za skałę Oehnoe; potrzeba przynajmniej dwóch dni, abyśmy do jaskini Walderhoga dojść mogli.
— A czy znasz, starcze — spytał Ordener ostrożnie — tego szczególnego człowieka, który ciebie zdaje się znać tak dobrze?
Zapytanie to obudziło w Spiagudrym bojaźń, słabnącą w miarę jak się oddalali od wsi Oelmoe.
— Nie, panie — odpowiedział ze drżeniem. — Tylko on ma głos bardzo dziwny.
Ordener starał się go uspokoić.
— Nie obawiaj się, starcze — rzekł — służ mi wiernie, a ja cię od wszystkiego obronię. Jeśli powrócę zwyciężywszy Hana, w takim razie nietylko przyrzekam ci ułaskawienie, ale nadto ustąpię na twoją korzyść tysiąc talarów, naznaczonych za jego głowę.
Zacny Benignus nadzwyczajnie kochał życie, ale i nadzwyczajnie uwielbiał złoto. Obietnice Ordenera były dlań jakby czarodziejskiemi słowami; nietylko bowiem rozproszyły jego bojaźń, ale nadto rozbudziły w nim śmieszną wesołość, wyrażającą się przez długie rozprawy, dziwaczną gestykulacyę i uczone cytaty.
— Panie Ordener — mówił — choćbym miał w tym przedmiocie odbyć spór z Owerem Bilseuthem, nazy-