Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/42

Ta strona została przepisana.

wanym Gadułą, to jednak utrzymywać będę, że pan jesteś rozsądnym i zacnym młodzieńcem. Bo i cóż wistocie może być godniejszego i chwalebniejszego, quid cythara, tuba, vel campana dignius, jak szlachetne narażenie życia dla uwolnienia swego kraju od potwora, rozbójnika, szatana, w którego wszyscy szatani, rozbójnicy i potwory zdają się być wcieleni? Nikt nie może powiedzieć, że pana brudna chciwość prowadzi; szlachetny Ordener odstępuje nagrodę walki towarzyszowi swej podróży, starcowi, który go prowadził o milę tylko od groty Walderhoga, bo pan przecie pozwolisz, abym oczekiwał rezultatu pańskiego chwalebnego przedsięwzięcia we wsi Surb, położonej o milę od groty Walderhoga, w lesie? A kiedy wszyscy dowiedzą się o pańskiem zwycięztwie, wtedy cała Norwegia cieszyć się będzie, jak Vermund-Banita, kiedy ze szczytu skały Oelmoe, około której teraz idziemy, spostrzegł wielki ogień, który jego brat Balfdan zapalił, na znak wyswobodzenia, na munckholmskim zamku...
Po tych słowach Ordener żywo zapytał:
— Jak to, z wierzchołka tej skały widać zamek munckholmski?
— Tak jest, panie, o dwadzieścia pięć mil na na południe, między górami, które ojcowie nasi nazywali Stołkami Friggi. W tej chwili doskonale zapewne widać latarnię zamkową.
— Czy być może! — zawołał Ordener, chwytając z radością myśl ujrzenia raz jeszcze miejsca, w którem jego szczęście zostało.
— Starcze! musi być jaka ścieżka, co prowadzi na szczyt tej skały?