Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/6

Ta strona została przepisana.

Sekretarz, którego Wapherneyem nazywano, nagle powstał.
— W to już nigdy nie uwierzę, Ryszardzie — rzekł. — Gubernator jest tak dobry i zbyt wiele okazywał litości dla skazanych, ażeby...
— Czytaj więc sam, skoro nie wierzysz.
Wątpiący wziął do ręki prośbę, na której znalazł fatalny znak odmowy.
— Doprawdy — rzekł — że ledwie oczom swoim wierzyć mogę. Prośbę tę jeszcze raz przedstawię jenerałowi. Kiedy jego ekscelencya przeglądał te papiery?
— Zdaje mi się, że ze trzy dni temu.
— Było to — odparł Ryszard zcicha — owego poranku, kiedy baron Ordener zjawił się na tak krótko i znikł tak tajemniczo.
— Patrzajcie no — zawołał znowu Wapherney — na śmiesznem podaniu tego Benignusa Spiagudry napisano: tribuatur...
Ryszard parsknął śmiechem.
— Wszak to ten dozorca trupów, Arturze, co zniknął tak szczególnym sposobem?
— Tak jest — odparł Artur — w jego trupiarni znaleziono pokaleczonego jednego z umarłych, wskutek czego sprawiedliwość ściga go jako świętokradcę. Pozostały jednak w Spladgeście sługa dozorcy, mały Lapończyk, utrzymuje, a z nim i cały lud, iż go dyabeł porwał jako czarnoksiężnika.
— Otóż to osobistość — zawołał Wapherney ze śmiechem — pozostawiająca po sobie piękną reputacyę.
Zaledwie umilkł, kiedy wszedł czwarty sekretarz.