Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Widzę, kochany przewodniku, że cię znowu przyjmuję twój strach paniczy. Któż wie jednak, czy ten kamień nie leży tak od wieków?
— Jest temu, w samej rzeczy, sto pięćdziesiąt lat, jak go opisał ostatni jego badacz. Zdaje mi się jednak, że został świeżo przewrócony: miejsce, które zajmował, jest jeszcze wilgotne. Patrz pan...
Ordener, któremu pilno było dojść do zwalisk, odciągnął swego przewodnika od osobliwej piramidy i zdołał rozsądnemi słowy rozproszyć nową bojażń, jaką przejęło uczonego starca zagadkowe przewrócenie skały.
— Słuchaj, starcze — rzekł — będziesz mógł zamieszkać nad brzegiem tego jeziora i oddać się swym naukowym badaniom, jak tylko otrzymasz tysiąc talarów królewskich, które ci przyniesie głowa Hana.
— Macie słuszność, szlachetny panie: ale nie mów pan z takiem lekceważeniem o zwycięztwie nader jeszcze wątpliwem. Muszę panu dać pewną radę, żebyś łatwiej pokonał tego potwora...
Ordener zbliżył się do Spiagudrego.
— Radę? Jaką?
— Rozbójnik ten — mówił dozorca umarłych z cicha i rzucając dokoła siebie niespokojne spojrzenia — nosi u swego pasa czaszkę, z której pije zazwyczaj. Jest to czaszka jego syna, za sprofanowanie zwłok którego jestem niesłusznie ścigany...
— Mów głośniej i nie lękaj się niczego, bo cię zaledwie słyszę. Ta więc czaszka?