Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/61

Ta strona została przepisana.

— Otóż — rzekł Spiagudry, nachylając się do ucha młodego człowieka — staraj się pan porwać mu tę czaszkę. Przywiązuje on do niej jakieś znaczenie zabobonne. Jak tylko czaszka jego syna dostanie się w pańskie ręce, wtedy będziesz mógł z nim zrobić, co ci się podoba.
— To bardzo dobrze mój zuchu; ale jakże dostać tę czaszkę?
— Przed podstęp, panie, podczas snu tego potwora, może...
Ordener przerwał mu.
— Dosyć — rzekł. — Twoja dobra rada nie może mi być użyteczną, nie powinienem wiedzieć, kiedy śpi mój nieprzyjaciel. Do walki znam tylko mój miecz.
— Panie, panie, nie jest przecie dowiedzione, że archanioł Michał nie użył podstępu, aby pokonać szatana...
Tutaj Spiagudry zatrzymał się nagle i wyciągnąwszy przed siebie obie ręce — zawołał głosem prawie zagasłym:
— O nieba! cóż ja to widzę? Patrz pan, mały człowiek idzie po tej samej ścieżce przed nami...
— Na honor — rzekł Ordener podnosząc oczy — nic nie widzę.
— Jak to, nic, panie? Zresztą być może, ścieżka bowiem skręca, a on znikł po za tą skałą. Nie chodźmy dalej, panie, zaklinam cię.
— Ależ, mój kochany, jeśli ten urojony człowiek znikł tak prędko, to widać, że niema zamiaru na nas czekać; jeśli więc ucieka, to po cóż my uciekać mamy?