gniazda sępów albo orłów. W Norwegii nadewszystko, w wieku, do któregośmy się cofnęli, tego rodzaju napowietrzne budowle zadziwiały tak swoją różnorodnością, jak i licznością. Były to albo zburzone mury fortec, opasujące skałę; albo wysmukłe i spiczaste wieżyce» wznoszące się na szczycie góry, jak korona; albo nareszcie na wierzchołku góry olbrzymie wieże, otaczające zamek i wyglądające z daleka, jak starożytna tyara. Obok lekkich arkad gotyckich katolickiego klasztoru, można było widzieć ciężkie egipskie filary druickiej świątyni; obok cytadeli, z kwadratowemi wieżycami, jakiego pogańskiego wodza, fortecę z blankami chrześcijańskiego magnata; obok warownego zamku, przez czas zamienionego w gruzy, klasztor zniszczony przez wojnę. Ze wszystkich tych gmachów, będących mieszaniną dziwacznej i nieznanej teraz architektury, wznoszących się śmiało w miejscach napozór niedostępnych, pozostawały tylko szczątki, aby świadczyć niejako o potędze człowieka i jego nicości zarazem. Być może, że w murach tych działy się kiedyś rzeczy godniejsze opowiadania, niż wszystko, co opowiadają na ziemi; ale wypadki przemijają, oczy, co na nie patrzały, zamykają się, podania zacierają się z latami i gasną nareszcie, jak rozrzucone ognisko, — a wobec tego, któż zdoła zbadać tajemnicę wieków?
Zamek Vermunda-Banity, dokąd przybyli nasi podróżni, był jednem z miejsc, do których przesądy przywiązywały mnóstwo zadziwiających historyj i cudownych wydarzeń. Z jego murów z krzemieni i wapna, które stały się twardsze od granitu, można było poznać z łatwością, że zbudowany był w piątym albo szóstym
Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/63
Ta strona została przepisana.