Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/69

Ta strona została przepisana.

Ordenera. zawiniątko, leżące na jego kolanach, upadło na kamienie, wydając głośny dźwięk.
— Cóż to tak dzwoni w tem zawiniątku? — zapytał Ordener.
Tak drażliwe zapytanie odebrało Spiagudremu chęć dalszego zatrzymywania młodego towarzysza.
— Ha! — rzekł, nie odpowiadając na to pytanie — skoro pomimo moich próśb, upierasz się pan koniecznie, aby wejść na tę wieżę, to strzeż się przynajmniej mnósta dziur na schodach.
— Ale co masz takiego w twojem zawiniątku — nie ustępował Ordener — co wydaje dźwięk metaliczny?
Niedyskretne to natręctwo wielce nie podobało się staremu dozorcy umarłych, który pytającego przeklinał w duszy.
— Szlachetny panie — odrzekł — jak pan możesz zajmować się nędznym półmiskiem z metalowemi brzegami, który zadźwięczał, uderzając o kamienie? Ponieważ zaś nie mogę pana zmiękczyć — pospieszył zaraz dodać — to przynajmniej powracaj pan spiesznie, a idąc, trzymaj się bluszczów, pokrywających ściany. Latarnię Munckholmu zobaczysz pan między dwoma Stołkami Friggi, na południe.
Spiagudry nie mógłby był nic zręczniejszego wynaleźć, aby wszelką inną myśl wyrugować z głowy młodego człowieka.
Ordener, zrzuciwszy płaszcz, poskoczył na schody, a dozorca umarłych prowadził za nim oczami, dopóki nie ujrzał go przesuwającego się, jak cień, u szczytu muru, słabo oświeconego przez niepewne błyski