Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/73

Ta strona została przepisana.

— Łaski!...
Mały człowiek patrzał nań wzrokiem krwawym i bardziej palącym, niż płomień ogniska.
— Proś tej szkatuły o ocalenie, którego się od niej spodziewasz — rzekł szyderczo.
— Łaski, panie!... Łaski! — powtórzył Spiagudry tracąc niemal prztomność.
— Kazałem ci być wiernym i milczeć — nie umiałeś być wiernym; na przyszłość ręczę, że milczeć będziesz.
Dozorca umarłych, odgadując myśl, zawartą w tych strasznych słowach, jęknął boleśnie.
— Nie obawiaj się — dodał mały człowiek — nie rozłączę cię z twoim skarbem.
Po tych słowach, odwinąwszy swój pas skórzany, przeciągnął go przez ucho szkatułki i zawiesił ją na szyi Spiagudrego, który ugiął się pod jej ciężarem:
— No dalej — mówił — któremu z szatanów chcesz powierzyć duszę swoją? Wzywaj go spiesznie, ażeby go inny szatan nie uprzedził.
Nieszczęśliwy starzec, nie będąc w stanie wymówić słowa, padł na kolana, z oznakami błagania i przestrachu.
— Nie, nie — rzekł mały człowiek — niema dla ciebie przebaczenia. Ale posłuchaj mnie, wierny Spiagudry, nie martw się tem, że swego młodego towarzysza zostawisz bez przewodnika. Przyrzekam ci, że i on pójdzie tam, gdzie ty teraz idziesz. Chodź za mną: ty mu tylko drogę wskażesz. No, dalej!