Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/76

Ta strona została przepisana.

słuchałby dalekich jęków jeziora i lasów, zmieszanych z ostrym świstem wiatru, poruszającego uschłe trawy w szparach kamieni; jego duch obdarzyłby mową te wszystkie głosy tajemnicze, które natura wydaje podczas snu człowieka i nocnej ciszy. Ale teraz inne zajmowały go myśli. Gdy stanął na szczycie wieży i gdy jego oczy zwróciły się na południe, niewypowiedziana radość przeniosła go po za góry, do światełka, błyszczącego w oddali, jak czerwona gwiazda. Była to latarnia munckholmskiego zamku.
Niepojmujący szczęścia, jakiego doznawał młodzieniec, niezdolni są też odczuwać prawdziwych rozkoszy życia. Jego serce wezbrało uniesieniem, a piersi oddychały zaledwie. Nieruchomy, z wytężonem okiem, wpatrywał się w gwiazdę pociechy i nadziei. Zdawało mu się, że ten promień światła, dążący wśród nocy z miejsca w którem się znajdowało całe jego szczęście, przynosił mu cząstkę jego ukochanej Etheli.
Bo nie wątpmy, że przez czas i odległość, dusze tajemniczo ze sobą rozmawiają. Napróżno świat materyalny stawia granice między dwiema kochającemi się istotami; zamieszkując krainy idealne, zjawiają się one obok siebie duchowo i łączą w śmierci. Cóż bowiem może znaczyć rozłączenie, odległość fizyczna, dla dwojga serc nierozerwalnie związanych jedną myślą i wspólnem pragnieniem? Prawdziwa miłość może cierpieć, ale nie umiera.
Któż przynajmniej sto razy podczas ciemnych nocy nie stawał pod okienkiem nawpół oświetlonem? Kto nie przechodził pod drzwiami, nie błądził z rozkoszą około domu? Kto nie zwrócił się nagle ze swej dro-