Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/79

Ta strona została przepisana.

— Mój ojcze — rzekła Ethel, starając się go rozerwać — panie mój i ojcze, dzisiejszej nocy miałam sen szczęśliwej przyszłości... Patrz, podnieś swe oczy, szlachetny ojcze, spojrzyj na to piękne niebo.
— Widzę niebo — odpowiedział starzec — tylko przez kraty mego więzienia, jak na twą przyszłość, Ethelo, patrzę przez zasłonę własnych mych nieszczęść.
Po tych słowach, głowa jego, podniesiona przez chwilę, opadła znów na dłonie i oboje zamilkli.
— Mój ojcze i panie — odezwała się po chwili dziewica nieśmiałym głosem — czy myślisz o Ordenerze?
— O Ordenerze? — powtórzył starzec, jakby starając się przypomnieć sobie, o kim ona mówi. — Ach! wiem o co zapytujesz. Więc?
— Czy sądzisz, mój ojcze, że on prędko powróci? Tak dawno pojechał. Dziś już czwarty dzień.
Starzec smutno pokiwał głową.
— Zdaje mi się, że kiedy będziemy liczyli czwarty rok po jego odjeździe, to równie jak i dzisiaj, będziemy blizko jego powrotu.
— O mój Boże! czyż sądzisz, ojcze, że on nigdy nie powróci?
Schumacker nie odpowiedział. Młoda dziewica powtórzyła swe zapytanie głosem błagalnym i drżącym.
— Czy nie przyrzekł, że powróci? — rzekł nagle więzień.
— O tak, panie — odparła spiesznie Ethela.
— A więc, jakże możemy liczyć na jego powrót? Czy on nie jest człowiekiem? Wierzę, że sęp może powrócić do trupa, ale nie wierzę w powrót wiosny w kończącym się roku.