Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/80

Ta strona została przepisana.

Ethel, widząc swego ojca wpadającego w melancholię, uspokoiła się nieco; w jej dziecięcem i dziewiczem sercu odzywał się głos zwycięsko zbijający smutną filozofię starca.
— Mój ojcze — rzekła upewniająco — Ordener powróci; on nie taki, jak inni ludzie.
— Skądże to wiesz, moja córko?
— Ty sam wiesz o tem, ojcze mój i panie.
— Nic o tem nie wiem — rzekł starzec. — Słyszałem od niego słowa człowieka, które mi zapowiadały czyny wielkie i zbożne.
Później dodał z gorzkim uśmiechem:
— Zastanawiałem się nad niemi i znalazłem, że jego słowa były za piękne, aby w nie wierzyć można.
— A ja, panie, wierzyłam w nie właśnie dlatego, że były tak piękne.
— O! moje dziecię, gdybyś była tem, czem być powinnaś, to jest hrabianką Tonsberg i księżniczką Wollin, otoczoną przez cały dwór układnych zdrajców i interesownych wielbicieli, wtedy twa łatwowierność bardzoby dla ciebie była niebezpieczną.
— Ojcze mój, to nie łatwowierność, ale zaufanie.
— Łatwo z tego odgadnąć, Ethelo, że część francuskiej krwi płynie w twoich żyłach.
Myśl ta niepostrzeżenie wprowadziła starca na drogę wspomnień, mówił przeto dalej z pewną przyjemnością:
— Ci, co zepchnęli twego ojca z najwyższych dostojeństw w nędzę poniżenia, muszą jednak przyznać, że jesteś córką Karoliny, księżniczki Tarentu, i że