Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/83

Ta strona została przepisana.

— Czy źle uczyniłam, oddając sprawiedliwość szlachetnemu Ordenerowi?
Schumacker zmarszczył brwi z niezadowoleniem.
— Nie mogę cię pochwalić, moja córko, że wciąż głosisz swoje uwielbienie dla nieznajomego, którego już bezwątpienia nigdy nie zobaczysz!
— Och! — rzekła młoda dziewica, na którą te zimne słowa spadały jak ciężkie brzemię — nie mów tak, mój ojcze. Zobaczymy go jeszcze. Czy nie dla nas udał się w tę podróż? Czy nie dla nas naraża się na niebezpieczeństwa?
— Wyznaję, że z początku, równie jak i ty, uwierzyłem w jego obietnicę. Ale nie — on nigdzie nie pójdzie, a zatem i do nas nie powróci.
— Pójdzie, ojcze, pójdzie.
Młoda dziewica wymówiła to z pewną urazą. Zwątpienie o uczciwości i dobrej woli Ordenera dotknęło ją.
Więzień jednak wciąż trwał w sceptycznem usposobieniu.
— Chociażby nawet pokonał owego rozbójnika — zaprzeczył z uporem — i nie cofnął się przed żadnem niebezpieczeństwem, to jestem przekonany, że nie wróci.
Biedna Ethel! Jakże ciężko jedno słowo, wypowiedziane nieopatrznie, dotknąć może serce niespokojne i obawy pełne. Pochyliła głowę, ażeby ukryć przed zimnem spojrzeniem ojca twarz swą bladą i łzy z oczu płynące.
— Mój ojcze — szepnęła — w chwili, kiedy tak o nim sądzisz, ten szlachetny człowiek może umiera dla ciebie.