Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/88

Ta strona została przepisana.

łem bowiem obawiać się go. Uważał się on przyjacielem króla, jak każdego innego człowieka; był do niego przywiązany zupełnie bezinteresownie.
Jenerał chciał przerwać Schumackerowi, ten jednak mówił dalej z pewnym uporem, czy to przez ducha przeciwieństwa, czy też dlatego, że wspomnienie to przyjemnem dlań było wistocie:
— Skoro pan znałeś kapitana Lewina, panie gubernatorze, musisz wiedzieć, że miał on syna, który umarł bardzo młodo. Ale czy pan przypominasz sobie — co zaszło przy urodzeniu owego syna?
— Lepiej pamiętam śmierć jego — odparł jenerał drżącym głosem, zasłaniając oczy ręką.
— Jest to fakt — mówił obojętnie Schumacker — znany przez niewiele osób, a malujący dokładnie całe dziwactwo Lewina. Król chciał trzymać do chrztu jego dziecię. Czy pan uwierzysz, że Lewin odmówił? Gorzej nawet: na ojca chrzestnego dla swego syna wybrał starego żebraka, stojącego zwykle u bram pałacu. Nie mogłem nigdy odgadnąć przyczyny tego szaleństwa.
— Powiem panu — rzekł jenerał. — Wybierając protektora dla duszy swego syna, kapitan Lewin sądził zapewne, że wobec Boga, biedny żebrak więcej znaczy niż król.
Schumacker, zastanowiwszy się przez chwilę, rzekł:
— Masz pan słuszność.
Gubernator chciał rozmowę wprowadzić na przedmiot swoich odwiedzin, Schumacker jednak powstrzymał go.
— Jeśli to prawda, że pan znasz Lewina z Me-