klemburga, to pozwól mi o nim mówić. Ze wszystkich ludzi, których znałem w czasach swej wielkości, wspomnienie tylko o nim jednym nie budzi we mnie wstrętu i odrazy. Chociaż dziwactwa swoje posuwał do szaleństwa, to jednak wskutek swoich szlachetnych przymiotów, był on człowiekiem, jakich nie wielu znaleźć można.
— Ja tak nie sądzę. Lewin był, jak inni ludzie. Mnóstwo nawet jest takich, co od niego są więcej warci.
Schumacker skrzyżował ręce, wznosząc oczy do góry.
— Tacy oni wszyscy! Nie można wobec nich chwalić człowieka szlachetnego, bo natychmiast starają się go oczernić. Przyjemność nawet słusznej pochwały zatrzeć usiłują. A jednak jest ona tak rzadką!
— Gdybyś mnie pan znał, nie zarzucałbyś mi, że chcę oczernić jen... to jest kapitana Lewina.
— Daruj pan — rzekł więzień — ale pod względem prawości i szlachetności, nie było nigdy człowieka równego Lewinowi Knud. Utrzymywać przeciwnie jest to zarazem spotwarzać i nad miarę chwalić przeklęty ród ludzki.
— Ależ zaręczam panu — uśmiechnął się gubernator, starając się uspokoić Schumackera — że nie miałem nigdy przeciw Lewinowi Knud żadnej złej intencyi...
— Nie mów pan tego. Chociaż był szaleńcem, nikt jednak nie zdołał wyrównać mu szlachetnością. Ludzie są fałszywi, niewdzięczni, zawistni, potwarcy. Czy pan
Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/89
Ta strona została przepisana.