Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/92

Ta strona została przepisana.

— Więc może zdradził przyjaciela, prześladował swego dobroczyńcę, jak wszyscy czynią? Może otruł swego ojca, lub zamordował swą matkę?
— Jesteś pan w błędzie... wcalebym nie chciał...
— Czy pan wiesz, że to on skłonił wice-kanclerza Winda, a niemniej Scheela, Vindinga i Lassona, trzech moich sędziów, aby nie głosowali za karą śmierci? I chcesz, abym słuchał, jak go szkalujesz? Tak jest, w ten sposób postąpił względem mnie Lewin Knud, a jednak ja więcej mu złego niż dobrego zrobiłem, bo jestem, jak i wy, ludzie, nikczemny i zły.
Szlachetny Lewin, podczas tej dziwnej rozmowy, doznawał szczególnego wzruszenia. Będąc jednocześnie przedmiotem bezpośrednich obelg i najszczerszej pochwały, nie wiedział jak sobie postąpić wobec cierpkich komplementów i zniewag pochlebnych. Czuł się dotkniętym i rozczulonym. Raz chciał unieść się, to znowu dziękować Schumackerowi. Obecny a nieznany, z przyjemnością słuchał, jak Schumacker bronił rzekomo nieobecnego przyjaciela — jego samego; wołałby był tylko, żeby jego adwokat do swoich pochwał mniej mieszał cierpkości i goryczy. W głębi jednak serca więcej go wzruszały gwałtowne pochwały, oddawane kapitanowi Knud, aniżeli raniły zniewagi, zwrócone do gubernatora Drontheimhuusu. Rzuciwszy na upadłego faworyta życzliwe spojrzenie, postanowił pozwolić mu wynurzyć się, wypowiedzieć całe swe oburzenie i wdzięczność.
Wreszcie Schumacker, po długich tyradach o niewdzięczności ludzkiej, upadł wyczerpany na fotel, kończąc z boleścią: