a zakończona celtyckim murem. Dokoła sali, w głębokich framugach, widniały granitowe figury prostej roboty. Niektóre z tych tajemniczych posągów, zrzucone ze swoich podstaw, leżały na kamiennej posadzce, zmieszane z mnóstwem innych bezkształtnych szczątków, porosłych trawą i mchami, pośród których przesuwała się jaszczurka, pająk i wszystkie zresztą ohydne gady i owady, gnieżdżące się w ziemi i zwaliskach.
Światło dzienne dochodziło tam tylko przez trójkątne drzwi, przeciwległe do otworu korytarza. Drzwi te, chociaż zaczynały się od samej posadzki, można było nazwać oknem, wychodziły bowiem na bezdenną przepaść, a trudno było pojąć, dokąd mogły prowadzić trzy czy cztery schody, zawieszone nad otchłanią, poniżej tego szczególnego wyjścia.
Opisana wyżej sala tworzyła wnętrze olbrzymiej wieży, która zdaleka, od strony przepaści, wyglądała jak jeden ze szczytów góry. Wieża stała samotnie i, jakeśmy to już powiedzieli, nie wiadomo do jakiego budynku należała kiedyś. Wyżej tylko, na płaszczyźnie niedostępnej dla najśmielszego strzelca, można było widzieć gromadę murów, wyglądającą zdaleka jak krzywa skała, albo szczątki kolosalnej arkady. Wieżę tę, wraz z ruinami arkady, wieśniacy norwescy nazywali Zwaliskami Arbara. Pochodzenia tej nazwy również nikt wyjaśnić nie umiał.
Na kamieniu, leżącym pośrodku owalnej sali, siedział odziany w skóry dzikich zwierząt mały człowiek, któregośmy już kilkakrotnie spotkali. Zwrócony był tyłem do dziennego światła, albo raczej do słabego brzasku, który wdzierał się do ponurej wieży o połu-
Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/98
Ta strona została przepisana.