Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/99

Ta strona została przepisana.

dniu. Przy świetle tem, nąjsilniejszem, jakie mogło docisnąć się do wnętrza wieży, niepodobna było jednak rozpoznać przedmiotu, nad którym ów mały człowiek siedział pochylony. Słychać było niekiedy głuche jęki, a ze słabych poruszeń przedmiotu, można było odgadnąć, że stamtąd pochodziły. Od czasu do czasu mały człowiek powstawał i niósł do ust czarę, kształtem do ludzkiej czaszki podobną, a pełną dymiącego płynu, którego barwy również dojrzeć nie było można, i pił go długiemi łykami.
Nagle powstał.
— Zdaje mi się — rzekł — że ktoś idzie korytarzem... Czyby to już był kanclerz obojga królestw?
Po słowach tych nastąpił wybuch strasznego śmiechu, zakończonego dzikiem rykiem, na który odpowiedziało wycie w głębi korytarza.
— Ho! ho! — mówił dalej mieszkaniec Zwalisk Arbara — to nie człowiek; zawsze jednak nieprzyjaciel: to wilk.
Wistocie, z pod sklepienia korytarza, wysunął się ogromny wilk, przystanął na chwilę, a potem zaczął się zbliżać do małego człowieka, czołgając się na brzuchu i wlepiwszy weń oczy błyszczące w ciemności. Ten ostatni zaś, stojąc z założonemi rękoma, patrzał na niego spokojnie.
— A! — rzekł nareszcie — to wilk z szaremi kudłami, najstarszy w Smiaseńskich lasach. Dzień dobry, wilku; oczy twoje błyszczą, jesteś zgłodniały, a zapach trupów przynęca cię tutaj. Niedługo ty sam przywabiać będziesz zgłodniałych wilków. Witaj, wilku smiaseński; zawsze pragnąłem spotkać się z tobą. Tak