Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/105

Ta strona została przepisana.

— Co ja mu zrobiłam? — wyszeptała gasnącym głosem.
Ordener, milcząc, utkwił spojrzenie w kamienną posadzkę.
— Panie — mówiła, posuwając się na kolanach do niego — nie odpowiadasz mi! Czy już nie chcesz do mnie mówić?... Więc pozostaje mi tylko umrzeć.
W oku Ordenera zabłysła łza.
— Już mnie nie kochasz, Ethelo?!
— O mój Boże — zawołała biedna, kolana więźnia ściskając — ja go nie kocham! Mówisz, że cię nie kocham, Ordenerze? Czy to prawda, żeś ty to powiedział?
— Nie kochasz mnie już, kiedy mną pogardzasz.
W tej chwili żałował gorzkich słów swoich, tak straszliwie rozdzierającym był głos Etheli, gdy ramio na swoje zarzuciła na jego szyję, wołając przez łzy:
— Przebacz mi, mój Ordenerze, przebacz, jak ja ci przebaczam. Ja miałabym tobą pogardzać? Wielki Boże! czyliż ty nie jesteś mojem szczęściem, moją dumą, bożyszczem mojem? Powiedz mi, czy w mowie mojej było co innego, jak nie gorąca miłość i najwyższe dla ciebie uwielbienie? Twoje słowa tak mnie okropnie zraniły, a ja przecież przyszłam tu, aby cię ocalić, kochanku mój, sama się dla ciebie poświęcając...
— Ty zaś powiedz — rzekł Ordener, łzy Etheli ocierając pocałunkami — czy nie jest dla mnie uchybieniem propozycya, abym okupił życie opuszczeniem mej Etheli, podłem zapomnieniem swych przysiąg, ofiarą swej miłości, dla której dzisiaj wszystką krew wylewam?
Długi jęk poprzedził odpowiedź Etheli.