Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/107

Ta strona została przepisana.

niewolnicę, na twą towarzyszkę i przyrzeknij, ukochany mój Ordenerze, że mnie będziesz słuchał bez gniewu. Czy jesteś pewnym — odpowiedz twojej Etbeli, jakby samemu Bogu — że nie: mógłbyś prowadzić szczęśliwego życia obok tej kobiety, obok tej Ulryki Ahlefeld? Czy jesteś tego pewnym, Ordenerze? Ona musi być piękną, dobrą, cnotliwą. I może wiecej warta od tej, dla której umierasz. Nie odwracaj się ode mnie, Ordenerze. Ty jesteś tak szlachetny, tak młody i miałbyś wstąpić na rusztowanie? Zaczniesz z nią żyć w jakiem wspaniałem mieście, gdzie nawet nie pomyślisz o tej smutnej wieży; dni twoje będą płynęły spokojnie, bez żadnej o mnie wiadomości; zgadzam się i na to, Ordenerze, że mnie usuniesz ze swego serca, a nawet ze swej pamięci. Ale żyj, zostaw mnie samą, ja to umrzeć powinnam. A jak się dowiem, że jesteś w objęciach innej, nie będę już potrzebowała, abyś się mną zajmował, bo niedługo cierpieć przestanę.
Umilkła, bo łzy głos jej tłumiły. W spojrzeniu jej wszakże można było czytać bolesne pragnienie odniesienia zwycięztwa, które ją zabić miało.
— Nie mów mi już o tem, Ethelo — rzekł Ordener.
— Niechaj teraz z ust naszych nie wychodzą inne imiona, jak tylko twoje i moje.
— Więc ty — chcesz umrzeć?
— Muszę. Dla ciebie z radością wstąpię na szafot; dla innej do ołtarza szedłbym ze wstrętem. Nie mów już o tem, bo mnie zasmucasz i obrażasz.
— On ma umrzeć, mój Boże! — mówiła Ethel ze łkaniem — i to śmiercią haniebną!
Skazany odpowiedział jej z uśmiechem: