Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/108

Ta strona została przepisana.

— Wierzaj mi, Ethelo, że w tej śmierci jest dla mnie mniej hańby, aniżeli w życiu, jakie mi proponujesz.
W tej chwili spojrzenie jego napotkało starca w duchownej szacie, który stał w cieniu pod drzwiami więzienia.
— Czego chcesz, ojcze? — zapytał opryskliwie.
— Przyszedłem tutaj z osobą, przysłaną przez hrabinę Ahlefeld i czekałem w milczeniu, dopóki mnie pan nie spostrzeżesz.
W samej rzeczy, Ordener widział tylko Ethelę, ona zaś, zobaczywszy Ordenera, zapomniała o swoim towarzyszu.
— Jestem kapłanem — mówił dalej starzec — i polecono mi...
— Rozumiem — przerw ał młodzieniec — jestem gotów...
Pastor zbliżył się do niego.
— Bóg też jest gotów przyjąć cię do swojej chwały, mój synu.
— Twarz wasza, ojcze — rzekł Ordener — nie jest mi obcą. Gdzieś cię widziałem.
Pastor skłonił się.
— I ja cię poznałem, mój synu. Spotkaliśmy się w wieży Vygla. W owym dniu przekonaliśmy się obaj, jak zamierzenia ludzkie są niepewne. Obiecałeś mi ułaskawienie dla moich dwunastu skazanych, ja zaś nie wierzyłem w twoje przyrzeczenie, nie domyślając się, że jesteś synem vicekróla; a ty panie, coś liczył na swoją władzę i znaczenie, i przyrzekł...