Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Ordener dokończył zdanie, którego Anastazy Munder nie śmiał wypowiedzieć:
— Dziś nie jestem w możności otrzymać ułaskawienia nawet dla samego siebie. Masz słuszność, ojcze. Za mało ceniłem przyszłość i zostałem ukarany, przekonawszy się, że jej władza silniejszą jest od mojej.
Pastor głowę zwiesił.
— Bóg jest potężny — rzekł, a po chwili dodał: — Bóg jest dobry.
Ordener zawołał naglę?
— Ojcze, chcę dotrzymać obietnicy, jaką uczyniłem ci w wieży Vygla. Gdy już żyć nie będę, udaj się do Berghen, do mego ojca, vicekrôla Norwegii i powiedz mu, że ostatnią łaską, o jaką błagał syn jego, jest ułaskawienie dla twoich dwunastu biedaków. Jestem tego pewny, że nie odmówi.
Łza stoczyła się po licach kapłana.
— Twoją duszę, mój synu, szlachetne muszą napełniać myśli, skoro możesz jednocześnie odrzucać ułaskawienie dla siebie, a błagać o nie dla innych. Słyszałem bowiem w sądzie twoją odmowę, a choć nie mogę pochwalić nadmiaru namiętności ludzkiej, głęboko nią zostałem wzruszony. Teraz pytam sam siebie: unde scelus? Jakim sposobem człowiek, którego możnaby nazwać sprawiedliwym, mógł się skalać zbrodnią, za którą go skazano?
— Nie wyznałem tego temu aniołowi, nie mogę więc i tobie się zwierzyć, mój ojcze. Upewniam cię tylko, że nie popełniłem zbrodni, o którą mnie oskarżono.
— Wytłumacz się, mój synu.