Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/112

Ta strona została przepisana.

usiądę w oknie wieżycy, aby widzieć, jak będziesz wchodził na szafot, a w ten sposób dusze nasze razem ulecą w niebiosa. Gdybym umarła zanim ciebie dotknie topór kata, wtedy poczekam na ciebie. Bo już jesteśmy małżonkami i dziś wieczorem trumna będzie naszem łożem ślubnem.
Ordener przycisnął ją do zbolałej piersi i zdołał tylko wyszeptać słowa, będące treścią całej jego duszy:
— Jesteś moją, Ethelo...
— Dzieci — rzekł kapelan z rozrzewnieniem — pożegnajcie się. Już czas.
Z piersi Etheli wydarł się jęk bolesny, lecz spojrzawszy na ukochanego, odzyskała energię, rzuciła się przed nim na kolana, prosząc kornie:
— Żegnaj, Ordenerze ukochany, panie mój, daj mi swe błogosławieństwo.
Skazaniec spełnił to tkliwe żądanie, poczem odwrócił się, aby pożegnać kapłana. Starzec również ukląkł.
— Co czynisz, mój ojcze? — zapytał zdziwiony Ordener.
— I ja czekam na twe błogosławieństwo, mój synu — rzekł starzec.
Ordener przemówił uroczyście, głęboko wzruszony:
— Niechaj cię niebo błogosławi, ojcze, niechaj ześle na ciebie błogości, jakie modlitwy twoje sprowadzają na tych, nad którymi zbawczą roztaczasz opiekę.
W ponurej celi zaszemrały ostatnie pożegnania i ostatnie pocałunki; a po chwili zagrzytały ciężkie rygle — drzwi żelazne rozłączyły młodych małżonków, których wkrótce śmierć połączyć miała w wieczności.