Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/115

Ta strona została przepisana.

dziesięć tysięcy talarów temu, co to śmiał powiedzieć, jeśli dowiedzie prawdy słów swoich.
I założywszy ręce na piersiach, spoglądał po publiczności wyzywająco.
— No, niechże się pokaże ten, co się odważył zarzucić mi kłamstwo!
— To ja! — odezwał się człowiek małego wzrostu, przeciskając się przez tłum.
Ów nieznajomy odziany był w matę z sitowia i skórę morskiego cielęcia, to jest w zwykły strój Grenlandczyków, który tworzył dokoła postaci jego jakby stożkowy dach lepianki rybackiej. Brodę miał czarną, również czarne, gęste włosy, spadając na twarz, zasłaniały ją niemal zupełnie; domyśleć się jednak było można, że rysy jej nie mogły być miłe. Płaszcz otulał go tak szczelnie, że nie widać było rąk ani ramion.
— A! to ty? — rzekł żołnierz, parskając śmiechem.
— Więc któż to, według ciebie, mości panie, miał honor ująć dyabelskiego olbrzyma?
— Ja! — odparł mały człowiek chrapliwie.
Baronowi Voethaun dziwna ta istota przypominała zagadkowego człowieka, który go w Skongen zawiadomił o przybyciu powstańców; kanclerz Ahlefeld odgadywał w nim mieszkańca Zwalisk Arbara; sekretarz, tajny włościanina z Oelmoe, który mu tak dobrze wskazał kryjówkę Hana z Islandyi. Nie siedząc wszakże przy sobie, nie mogli zwierzyć się wzajem ze swych domysłów.
— Doprawdy? — podchwycił drwiąco muszkieter. — Gdyby nie odzież dwunożnej foki grenlandzkiej, to