Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/117

Ta strona została przepisana.

żołnierz, nawet muszkieter munckholmskiego pułku, musi być pokornym, jak stary kogut.
— Mnie się należy nagroda — upierał się mały człowiek — gdyż bez mojej pomocy, nie mielibyście tu taj tego, którego nazywacie Hanem z Islandyi.
Żołnierz unosząc się zapewniał, że to właśnie on schwytał Hana z Islandyi i to w chwili, kiedy ten, leżąc raniony na polu bitwy, zaczął otwierać oczy.
— Być może — odparł nieznajomy — żeś ty go ujął, ale ja go powaliłem; gdyby nie ja, nie dostałby się w twoje ręce; tysiąc talarów przeto do mnie należy.
— To fałsz! — zawołał żołnierz — nie ty go powaliłeś, ale jakiś duch, odziany w skóry dzikich zwierząt...
— Ja go powaliłem!
— Kłamstwo wierutne!
Prezydujący wezwał obie strony, aby umilkły; następnie, zapytawszy powtórnie pułkownika Voethaun: czy rzeczywiście Toric Belfast przyprowadził Hana z Islandyi jako jeńca i odebrawszy potwierdzającą odpowiedź, oświadczył, że nagroda należy do żołnierza.
Słysząc to, mały człowiek zgrzytnął zębami, muszkieter zaś chciwie wyciągnął rękę po worek.
— Jeszcze chwilę! — zawołał mały człowiek. — Panie prezesie, suma ta, według edyktu wysokiego syndyka, należy tylko do tego, kto zdoła ująć Hana z Islandyi.
— No i cóż stąd? — zapytali sędziowie.
— Ten człowiek nie jest Hanem z Islandyi — rzekł nieznajomy, wskazując na olbrzyma.