Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/118

Ta strona została przepisana.

Szmer zadziwienia rozległ się w sali. Prezes i sekretarz tajny poruszyli się na swoich miejscach.
— Zaiste — powtórzył mały człowiek z mocą — pieniądze nie należą się muszkieterowi przeklętego munckholmskiego pułku, ponieważ ten człowiek nie jest Hanem z Islandyi!
— Halabardziści — zawołał prezes — wyprowadzić tego szaleńca; widocznie rozum ma zamącony.
— Pozwoli szanowny prezes zrobić sobie uwagę — odezwał się biskup — że odmawiając wysłuchania tego człowieka, kruszymy deskę ocalenia skazanego. Żądam przeto sprawdzenia zarzutu.
— Trybunał spełni żądanie księdza biskupa — zgodził się prezes, a zwróciwszy się do olbrzyma, zapytał: — Zeznałeś, że jesteś Hanem z Islandyi; czy wobec śmierci obstajesz przy tem zeznaniu?
— Tak — odparł skazany — jestem Hanem z Islandyi.
— Czy słyszysz, księże biskupie?
Mały człowiek krzyknął zapalczywie:
— Kłamiesz, góralu z Kole! Kłamiesz! Nie upieraj się przy nazwisku, które cię przygnębia; pamiętaj, że ci już nieszczęście przyniosło.
— Jestem Hanem z Klipstadur z Islandyi — powtórzył olbrzym z okiem utkwionem w sekretarza tajnego.
Mały człowiek zbliżył się znienacka do żołnierza, który ciekawie przysłuchiwał się nowej sprzeczce.
— Góralu z Kole — rzekł groźnie — mówią, że Han z Islandyi pije ludzką krewr. Pij ją węc, jeśli nim jesteś — oto ją masz!