Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/120

Wystąpił problem z korektą tej strony.

rozbójnik, spokojny i obojętny, zasiadł na ławie okarżonych, ciekawość przytłumiła wszelkie inne uczucia, a chęć usłyszenia dalszego ciągu sprawy przywróciła spokój w sali.
Biskup powstał.
— Panowie sędziowie — przemówił.
— Biskupie drontheimski — przerwał mu rozbójnik — jestem Hanem z Islandyi; nie trudź się obroną.
Tajny sekretarz powstał z kolei i zaczął:
— Szlachetny prezesie...
— Sekretarzu tajny — przerwał znów potwór — jestem Hanem z Islandyi; nie trudź się oskarżeniem.
To rzekłszy, obryzgany krwią swych ofiar, obrzucił kolejno dzikiem i śmiałem spojrzeniem sędziów, łuczników i tłum; spojrzenie to budziło mimowolną trwogę, chociaż rzucał je człowiek bezbronny i skrępowany.
Rozbójnik, trzymając całą salę w głębokiem milczeniu, odezwał się:
— Słuchajcie, sędziowie. Nie spodziewajcie się ode mnie rozwlekłej mowy. Jestem szatanem z Klipstadur. Matką moją jest stara Islandya, wyspa wulkanów. Dawniej była ona tylko górą, ale ją spłaszczyła ręka olbrzyma, który, spadając z chmur, oparł się na jej szczycie. Nie potrzebuję wam mówić o sobie; wiecie chyba, że jestem potomkiem Ingolpha Tępiciela i że jego ducha noszę w swojem ciele. Więcej popełniłem morderstw i roznieciłem pożarów, aniżeli wy wszyscy razem wydaliście niesłusznych wyroków. Mamy wspólne tajemnice z kanclerzem Ahlefeld. Wypiłbym z rozkoszą wszystką krew z waszych żył. Natura