Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/122

Ta strona została przepisana.

Scalhot, w Islandyi. To zabawne, na Ingolpha, u dwóch biskupów raną się zajmowało, jeden przy kolebce, a drugi przy grobie. Ty, biskupie, jesteś stan szaleniec.
— Czy wierzysz w Boga, mój synu?
— Dlaczegoby nie? Chcę nawet, żeby Bóg islniał i żebym mógł Mu bluźnić.
— Upamiętaj się, nieszczęśliwy! Masz wkrótce umrzeć, a nie całujesz stóp Chrystusa!
Han ruszył ramionami.
— Jeślibym to uczynił, to chyba naśladując owego Rolla, który całował stopy króla, aby go obalić.
Biskup usiadł głęboko zasmucony.
— Na cóż czekacie sędziowie? — odezwał się Han. — Gdybym był na waszem miejscu a wy na mojem, to nie kazałbym wam tak długo czekać na wyrok śmierci.
Sędziowie wyszli i po krótkiej naradzie wrócił do sali, a prezydujący donośnym głosem odczytal wyrok, który, podług przyjętej formuły, skazywał Hana z Islandyi „na powieszenie za szyję aż do nastąpienia śmierci“.
— To mi się podoba! — rzekł rozbójnik.

— Kanclerzu Ahlefeld tyle wiem rozmaitych rzeczy o tobie że mógłbym ci to samo wyjednać. Żyj jednak, ponieważ ludziom złe wyrządzasz. Teraz jestem spokojny, że nie pójdę do Nysthiem[1].

  1. Podług wiary, rozpowszechnionej między ludem norweskim, Nysthiem było to piekło dla umierających z choroby lub starości.