Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/134

Ta strona została przepisana.

— Wasza ekscelencya pozwoli sobie uczynić uwagę, że jego obecność jest tutaj bezużyteczną. Sąd właśnie ma odjąć honory skazanemu, który wkrótce poniesie zasłużoną karę.
— Strzeżcie się — rzekł biskup — dotknąć tego który jest czysty wobec Pana. Ten młodzian jest niewinny.
Okrzykiem zdumienia przyjęli to oświadczenie wszyscy obecni, prócz prezesa i sekretarza tajnego, którzy nie mogli się powstrzymać od okrzyku przestrachu.
— Tak jest, sędziowie, zadrżyjcie — mówił dalej biskup, zanim jeszcze prezes zdołał przyjść do siebie — bo mieliście przelać krew niewinnego.
Podczas, gdy prezes starał się uspokoić, Ordener powstał z klęczek zmieszany; obawiał się, czy nie odkryto jego szlachetnego podstępu i czy nie znaleziono dowodów przeciw Schumackerowi.
— Książe biskupie — rzekł prezes — powód tej zbrodni zdaje się nam wymykać, przechodząc z jednej głowy na drugą. Niech się wasza ekscelencya nie łudzi próżnym pozorem. Jeżeli Ordener Guldenlew jest niewinny, w takim razie któż jest winowajcą?
— Wasza łaska wkrótce się o tem dowie — odparł biskup, a ukazując sędziom szkatułkę, którą pachołek niósł za nim, dodał: — Szlachetni panowie, sądziliście pośród ciemności. W tej szkatułce jest cudowne światło; ono tę ciemność rozproszy.
Widok tajemniczej szkatułki żywo zaniepokoił prezesa, sekretarza tajnego i Ordenera. Biskup zaś mówił dalej:
— Chciejcie mnie posłuchać, szlachetni sędziowie.