Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/137

Ta strona została przepisana.

go przez tę fatalną szkatułkę, jej także użyły za narzędzie ocalenia.
Prezes, wysilając się na zimną krew, odczytał z dobrze udanem oburzeniem, szczerze podzielanem przez wszystkich słuchaczy, długą notę, w której sekretarz wyjaśniał szczegółowo szatański swój plan. Sekretarz kilkakrotnie chciał się bronić, ale szemranie ogólne zmusiło go do milczenia. Wreszcie prezes skończył czytanie i zawołał, wskazując na swego powiernika:
— Halbardziści, aresztować tego człowieka!
Zgnębiony nędznik opuścił zaszczytne miejsce i zasiadł na hańbiącej ławie oskarżonych.
— Panowie sędziowie — rzekł biskup — zadrżyjcie i ucieszcie się zarazem! Prawda, którą wam przedstawiłem, poświadczoną jeszcze będzie przez zeznanie obecnego tu kapelana więziennego, Anastazego Munder.
O. Anastazy Munder przybył do sądu wraz z biskupem. Złożył on teraz ukłon swemu pasterzowi oraz sędziom; na znak prezesa, przemówił w te słowa:
— To, co mam powiedzieć, jest świętą prawdą. Niechaj mnie niebo ukarze, jeśli wymówię choć jedno słowo fałszywe! Przedtem już, sądząc z tego com w więzieniu od syna vicekrôla słyszał, byłem przekonany, że jest on niewinny, chociaż został skazany wskutek swoich zeznań. Potem wezwano mnie do udzielenia pomocy duchownej nieszczęśliwemu góralowi, tak okrutnie zamordowanemu w waszych oczach, a którego wy, szanowni panowie, skazaliście jako Hana z Islandyi. Otóż umierający tak do mnie przemówił: — Nie je-