Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/139

Ta strona została przepisana.

chaj wasza łaska spyta obwinionego, czy niemiał wspólników.
— Wspólników! — powtórzył Musdoemon.
Przez chwilę zdawał się zastanawiać. Twarz prezesa pokryła się trupią bladością.
— Nie, książę biskupie — rzekł nakoniec Musdoemon.
Spojrzenia prezesa i obwinionego spotkały się. — nastąpiło znać pomiędzy nimi tajemnicze porozumienie, gdyż Musdoemcn dodał, jakby z rezygnacyą:
— Tak jest, wcale nie miałem wspólników. Cały ten spisek ułożyłem przez przywiązanie dla mego pana i zupełnie bez jego wiedzy, aby zgubić jego nieprzyjaciela Schumackera.
— Wasza łaska — odezwał się biskup — raczy teraz przyznać, że baron Ordener Guldenlew zupełnie jest niewinny, skoro Musdoemon nie miał wspólników.
— Gdyby był niewinnym, księże biskupie, czyżby się przyznał do zbrodni?
— A dlaczegóż to, panie prezesie, góral, narażając swoją głowę, obstawał przy tem, że jest Hanem z Islandyi? Jeden tylko Bóg wie, co się dzieje w głębi serc ludzkich.
— Panowie sędziowie — przemówił Ordener — teraz mogę wam to powiedzieć, skoro prawdziwy zbrodzień został wykryty. Tak jest, obwiniłem się fałszywie dla ocalenia byłego kanclerza Schumackera, którego śmierć zostawiłaby jego córkę bez opieki.
Prezes przygryzł wargi.
— Żądamy od trybunału — rzekł biskup — uznania niewinności naszego klienta Ordenera.