Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/145

Ta strona została przepisana.

nału, zamiast ozdabiać Królewskie Muzeum w Kopenhadze lub Gabinet Osobliwości w Berghen.
— Co mnie to obchodzi?
— Jeżeli zrobimy z sobą interes, wówczas przez długie wieki tłumy będą oglądały twój skielet, mówiąc: — Oto szczątki sławnego Hana z Islandyi! — Kości twe zostaną starannie wygładzone, połączą je miedzianemi kołeczkami i umieszczą pod wielkim kloszem szklanym, z którego kurz codzień ścierać będą. A zamiast tych honorów, pomyśl, co cię czeka, jeśli mi nie sprzedasz swego trupa... Oto rzucą cię, żebyś gnił w jakiej kostnicy, gdzie będziesz służył na pastwę dla robaków i żer dla sępów.
— Będę więc podobnym do żyjących, których bezustannie oskubują mali, a pożerają wielcy.
— Dwa dukaty złotem! — powtórzył kat przez zęby — co za nadzwyczajne wymaganie! Jeżeli co nie opuścisz, kochany Hanie z Islandyi, to się nie zgodzimy.
— Jest to pierwsza i zapewne ostatnia sprzedaż jaką dokonywam w mojem życiu, chcę zatem, żeby była dla mnie korzystną.
— Pomyśl, że możesz żałować swojego oporu. Jutro będziesz w mojej mocy.
— Tak sądzisz?
Słowa te powiedziane były dziwnym tonem, na który kat nie zwrócił uwagi.
— Tak jest — rzekł — a mam pewien sposób ściągania węzła... Gdybyś był rozsądniejszy, to wygodniej bym cię powiesił.
— Mało mnie to obchodzi, co będziesz robił jutro z moim karkiem! — odparł potwór szyderczo.