Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/146

Ta strona została przepisana.

— Nie mógłbyś poprzestać na dwóch talarach królewskich? Bo i co z niemi zrobisz?
— Targuj się z swoim kolegą — rzekł rozbójnik, wskazując na strażnika — on to bowiem żąda dwa dukaty za trochę słomy i ognia.
— Na piłę Świętego Józefa! — zawołał kat z gniewem — to prawdziwie oburzające, żeby sprzedawać ogień i nędzną słomę na wagę złota. Dwa dukaty!
— Bądź zadowolony, że nie żądam czterech — odparł kwaśno strażnik. — Wy to, mistrzu Nychol, jesteście zbyt skąpi, skoro nie chcecie dać biednemu więźniowi dwóch dukatów złotem za jego trupa, którego później doktorowi lub uczonemu za jakie dwadzieścia dukatów sprzedacie.
— Nigdy za trupa nie zapłaciłem więcej nad dwadzieścia askalinów — zapewniał kat.
— Za trupa nędznego Żyda albo złodzieja, to być może; ale wszystkim wiadomo, że za ciało Hana z Islandyi dostaniesz, co zechcesz.
Han pokiwał głową.
— Po co się tu wtrącasz? — zawołał opryskliwie Orugix. — Czy ja się mieszam do twego ździerstwa: do odzieży, do kleynotów, które kradniesz więźniom, do wody, którą rozcieńczasz ich chudy rosół, do różnych przykrości, jakie im sprawiasz, żeby od nich wyłudzić pieniądze? Ani myślę dać dwóch dukatów złotem.
— Bez dwóch dukatów, nie będzie ognia i słomy — upierał się strażnik.
— Bez dwóch dukatów, nie będzie trupa — powtórzył rozbójnik niewzruszony.