Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/149

Ta strona została przepisana.

mona. Intrygant zdecydował się wziąć na siebie wszystko w nadziei, że hrabia Ahlefeld ułatwi mu ucieczkę nie tak przez wdzięczność za dawną służbę, jak z potrzeby przyszłych jego usług.
Przechadzał się więc w swojem więzieniu, słabo oświetlonem małą lampą, będąc pewnym, że uwolniony zostanie w nocy. Przyglądał się murom więzienia, wzniesionym jeszcze przez pogańskich królów; dziwiła go tylko drewniana podłoga, po której jego kroki rozlegały się tak donośnie, jakby pod nią był jaki loch podziemny. Uderzył go także, przybity do arkady sklepienia, wielki pierścień żelazny, u którego wisiał kawałek postronka. Czas upływał, a on przysłuchiwał się niecierpliwie, jak zegar wieżowy wybijał zwolna i posępnie godziny.
Nakoniec usłyszał odgłos zbliżających się kroków; serce jego zabiło nadzieją. Skrzypnęły olbrzymie zamki, odsunęły się rygle, a kiedy drzwi się otwarły, twarz więźnia zajaśniała radością.
Na progu stał człowiek w czerwonym stroju,, którego widzieliśmy w więzieniu Hana. W ręku trzymał zwój sznurów konopnych, towarzyszyło mu zaś czterech ludzi czarno ubranych, uzbrojonych w miecze i halabardy.
Musdoemon miał jeszcze na sobie urzędową suknię i perukę. Strój ten zdawał się dziwić czerwonego człowieka. Skłonił się więc z uszanowaniem.
— Panie — zapytał więźnia z pewnem wahaniem — czy to z waszą łaskawością będziemy mieli do czynienia?