Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/15

Ta strona została przepisana.

Na te słowa, tak proste i szczere, nieznajoma zmieszała się, jak gdyby spostrzegając, że się zdradziła niebacznie; mówiła jednak dalej głosem lekko wzruszonym:
— Nie odzywałabyś się tak, moje dziecię, gdybyś wiedziała po co i od kogo przychodzę.
— Jakto! — zawołała Ethel — czyżby to on panią tu przysłał? Pani przynosisz mi wiadomość od niego?...
Żywa fala krwi zarumieniła jej piękną twarzyczkę, serce silniej uderzyło, pobudzone obawą i niecierpliwością.
— Od kogo? — spytała nieznajoma.
Dzieweczka wstrzymała się w chwili, kiedy już miała wymówić uwielbiane imię. Ujrzała w oku nieznajomej błysk złowieszczej radości, podobny do piekielnego promienia; rzekła więc smutno:
— Pani nie wiesz o kim mówię...
Zawiedzione oczekiwanie odmalowało się po raz drugi na twarzy nieznajomej.
— Biedne dziecię! — zawołała — czy mogę co dla ciebie uczynić?
Ethel nie słyszała jej. Myśl jej dążyła po za północne góry, w ślad za śmiałym podróżnikiem. Zwiesiła głowę i dłonie mimowoli złożyła.
— Czy twój nieszczęśliwy ojciec ma nadzieję wydostania się z więzienia? — znów rozpoczęła badawczo nieznajoma.
Pytanie to, drugi raz już powtórzone, obudziło Ethelę z zamyślenia.
— Tak — odparła i łza spłynęła z jej oka.