Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/155

Ta strona została przepisana.

Nycholu, zaklinam cię na naszą wspólną matkę, pozwól mi żyć!
Kat pokazał mu pergamin.
— Nie mogę — rzekł — rozkaz jest wyraźny.
— Rozkaz ten mnie nie dotyczy! — wołał więzień z rozpaczą. — On mówi o jakimś Musdoemonie, a ja nim nie jestem: jestem przecie Turiaf Orugix.
— Żartujesz sobie — rzekł Nychol, wzruszając ramionami. — Wiesz dobrze, że tu idzie o ciebie. Zresztą — dodał szorstko — wczoraj nie chciałbyś być dla twego brata Turiafem Orugix, dziś więc jesteś dla niego tylko Turiafem Musdoemon.
— Bracie mój, bracie! — błagał nieszczęśliwy — poczekaj chociaż do jutra! Niepodobna, żeby wielki kanclerz żądał mojej śmierci. To straszliwa pomyłka. Hrabia Ahlefeld bardzo mnie lubi. Zaklinam cię, drogi Nycholu... Wkrótce znowu będę w łaskach i wywdzięczę ci się za twoją przysługę...
— Jedną mi tylko możesz oddać przysługę, Turafie — przerwał kat. — Straciłem już dwie egzekucye, na które najbardziej liczyłem, to jest byłego kanclerza i syna vicekrôla. Zawsze mi się nieszczęści. Teraz pozostajesz mi tylko ty i Han z Islandyi. Stracenie ciebie, jako nocne i sekretne, przyniesie mi dwanaście dukatów. Pozwól mi więc czynić, co do mnie należy: oto jedyna przysługa, jakiej od ciebie wymagam.
— O Boże!... — jęknął boleśnie skazany.
— Jest to, co prawda, pierwsza i ostatnia przysługa; ale za to przyrzekam ci, że wcale cierpieć nie będziesz. No, zdaj się na wolę Bożą.
— Przekleństwo! Ocaliłem Ahlefelda, całowałem