Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/156

Ta strona została przepisana.

mego brata, a oni mnie zabijają! Mam umierać wśród nocy, w ciemnym lochu, a świat nie będzie słyszał moich przekleństw, głos mój nie zabrzmi z jednego na drugi koniec królestwa, moja ręka nie rozedrze zasłony wszystkich ich zbrodni! I to żeby się doczekać takiej śmierci, skalałem całe życie moje!... Nędzniku — mówił dalej, zwracając się do brata — chcesz więc być bratobójcą?
— Jestem katem — odpowiedział Nychol obojętnie.
— Otóż nie! — zawołał skazany i rzucił się na kata, a z jego oczu trysnęły błyskawice, jak z oczu rozwścieczonego byka. — Nie, ja tak nie umrę! Nie dlatego żyłem, jak groźny wąż, żebym miał umrzeć zdeptany, jak robak. Życie swe zakończę ukąszeniem, ale ono będzie śmiertelne.
Mówiąc to dusił, jak wroga, tego, którego przed chwilą po bratersku całował. Przymilający się i pieszczotliwy Musdoemon pokazał teraz, czem był istotnie. Rozpacz poruszyła szatańską jego naturę; niedawno czołgał się jak tygrys, teraz tygrysią wybuchnął wściekłością. Trudno zaprawdę byłoby rozstrzygnąć, który z tych braci bardziej był straszny w chwili, kiedy z sobą walczyli — jeden z bezmyślnem okrucieństwem dzikiego zwierza, drugi z posępną wściekłością szatana.
Ale halabardziści, dotychczas nieruchomi, nie zostali bezczynnymi. Pośpieszyli katowi na pomoc i wkrótce Musdoemon, czerpiący siłę tylko w swej wściekłości, musiał wypuścić z rąk swego przeciwnika. Poczem upadł twarzą na ziemię z wyciem, a kamienie posadzki drapał paznogciami.
— Umrzeć! — wołał przeraźliwym głosem — o sza-