Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/157

Ta strona została przepisana.

tani z piekła! Mam umrzeć, a głos mój nie przebije tych sklepień, moje ramię nie obali tych murów!
Schwycono go, tym razem bez oporu. Bezużyteczne wysilenia wyczerpały go. Aby go skrępować, zdjęto z niego suknie. Wówczas opieczętowana paczka wypadła mu z pod ubrania.
— Co to jest? — zapytał kat.
Piekielna radość zajaśniała w osłupiałem oku skazanego.
— Jakże ja mogłem o tem zapomnieć? — wyszeptał. — Słuchaj, bracie Nycholu — dodał tonem poufnego zwierzenia — papiery te należą do wielkiego kanclerza; przyrzeknij mi, że mu je oddasz, a potem rób ze mną, co ci się podoba.
— Skoro się już uspokoiłeś, to ci przyrzekam, że spełnię twoją ostatnią wolę, chociaż przed chwilą postąpiłeś sobie względem mnie jak nie dobry brat. Papiery te zostaną wręczone kanclerzowi, klnę się na uczciwość Orugixa.
— Oddaj mu je sam — prosił skazany. — Przyjemność, jakie one sprawią jego łasce, może ci przynieść korzyść.
— Czy doprawdy bracie? — spytał Orugix. — No, to dziękuje ci. Może dostanę patent na wykonawcę królewskiego, nieprawdaż? Więc rozstańmy się, jak dobrzy przyjaciele. Przebaczam ci to, żeś mnie podrapał; ty zaś, przebacz mi naszyjnik ze sznura, w jaki cię przystroję.
— Kanclerz przyrzekł mi inną na szyję ozdobę.
Po tych słowach, halabardziści poprowadzili skazanego na środek celi, a kat założył mu na szyję fatalną pętlicę.