Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/159

Ta strona została przepisana.

na ramionach swej ofiary. Sznur wyprężony, jak struna, przestał się kołysać.
— Już po wszystkiem — rzekł kat, wracając na posadzkę celi więziennej. — Żegnam cię bracie.
Powiedziawszy to, dobył nóż z za pasa.
— Idź na żer dla ryb zatoki — mruknął. — Niechaj twoje ciało stanie się łupem wody, jak dusza będzie łupem ognia.
Przeciął sznur i w tej chwili rozległ się plusk ciała, upadającego do głębokiej wody, która podziemną drogą płynęła do zatoki.
Potem zamknął klapę w ten sam sposób, jak ją otworzył, a kiedy skończył swoją pracę, spostrzegł, że cela była pełna dymu.
— Co to jest? — zapytał halabardzistów — skąd się wziął ten dym?
Halabardziści, niemniej zdziwieni, nie umieli odpowiedzieć. Otworzyli drzwi celi: korytarze również były pełne gęstego, gryzącego dymu. Zaniepokojeni, dostali się przez tajemne przejście na dziedziniec, gdzie straszliwy zobaczyli widok.
Więzienie wojskowe i koszary muszkieterów były ogarnięte pożarem, który silny wiatr wschodni podsycał. Płomienie pełzały po kamiennych ścianach, unosiły się po nad dachy, wybiegały, jakby z paszcz smoków piekielnych. Czarne wieże munckholmskiego zamku chwilami jaśniały czerwonawym światłem, to znowu ginęły w gęstych chmurach dymu.
Jeden ze strażników, uciekających z więzienia, objaśnił ich w kilku słowach, że ogień powstał w celi