Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Hana z Islandyi, któremu dostarczono trochę słomy i ognia.
— Prawdziwe prześladuje mnie nieszczęście! — zawołał Orugix — pewnie mi się teraz wymknął i Han z Islandyi. Nędznik spalił się niewątpliwie i nie będę miał nawet jego ciała, za które zapłaciłem dwa dukaty złotem.
Tymczasem nieszczęśliwi muszkieterzy munckholmscy, zaskoczeni pożarem we śnie, cisnęli się tłumnie do drzwi szczelnie zamkniętych; słychać było ich krzyki rozpaczne, a przez okna, ogarnięte już płomieniem, można było widzieć, jak załamywali ręce, wołając daremnie o pomoc. Niektórzy wyskakiwali na bruk dziedzińca: unikając śmierci w płomieniach, znajdowali ją na granitowych głazach.
Pożar objął cały budynek, zanim nadbiegła reszta garnizonu. Wszelka pomoc była daremną. Szczęściem jeszcze, że płonący budynek nie łączył się z innemi. Wyrąbano siekierami główne drzwi, ale już było zapóźno — w tej chwili właśnie całe wiązanie dachu runęło ze straszliwym hukiem na nieszczęsnych żołnierzy, pociągając w swym upadku szczyty i palące się piętra. Wówczas cały budynek znikł w tumanie kurzu i czarnego dymu, a niebawem rozpaczne jęki ucichły.
Nazajutrz rano, na kwadratowym dziedzińcu, wznosiły się tylko poczerniałe i zruinowane mury, a wśród nich piętrzyły się stosy gorejących jeszcze szczątków budynku. Kiedy ostygły nieco zgliszcza, znaleziono wśród nich gromady zwęglonych trupów pięknego pułku