prawo do pewnej wdzięczności, a tymczasem ty mi okazujesz niechęć.
Wyrzut ten dotknął Ethelę.
— O! przebacz mi, szlachetna pani — rzekła — ale dotąd, widzieliśmy tutaj tylko wrogów... Nie ufałam ci, pani, z początku, przyznaję; ty jednak mi przebaczysz to, nieprawda?
Nieznajoma uśmiechnęła się.
— Jakto! moja córko, czy dotąd ani jednego nie znaleźliście przyjaciela?
Twarz Etheli żywym zapłonęła rumieńcem; zawahała się przez chwilę.
— O! tak — wyszeptała nareszcie — Bóg wie całą prawdę. Znaleźliśmy przyjaciela, szlachetna pani... jednego tylko.
— Jednego? — powtórzyła żywo blada kobieta. — Wymień go; nie wiesz nawet, jak tu ważne... To dla ocalenia twego ojca... Któż jest ten przyjaciel?
— Nie wiem — rzekła Ethela.
Nieznajoma zadrżała.
— Ja chcę wam dopomódz, ocalić was, a ty żartujesz sobie ze mnie. Pomyśl tylko, że tu idzie o życie twojego ojca. Któż jest, powiedz mi, ten przyjaciel, o którym wspomniałaś?
— Bogiem się świadczę — szlachetna pani, że znam tylko jego imię...
— Wymieńże chociaż to imię?
— Ordener...
Ethel wypowiedziała to z przykrością, jaką uczuwamy, wymawiając wobec kogoś obojętnego imię najdroższe, naujukochańsze.
Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/17
Ta strona została przepisana.