Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/24

Ta strona została przepisana.

okiem i uderzył go po ramieniu z tryumfującym wykrzykiem, jaki miłość własna wydobywa z każdej piersi, kiedy jesteśmy zadowoleni z naszej przenikliwości:
— Byłem tego pewny!
— Tak jest, kapitanie — ciągnął dalej Guidon Stayper, przekładając znów na drugie ramię swój sztandar ognisty — ręczę, że młody człowiek w zielonym płaszczu widział hrabiego... nie wiem jak go tam nazywasz, no, ale tego, za którego się bić mamy... A widział go w samym zamku munckholmskim. Dostał się do owego więzienia z taką łatwością, jak ja, lub ty, wślizgujemy się do królewskiego parku.
— A skąd ty wiesz o tem, bracie Guidon?
Stary góral chwycił Kennybola za ramię i odchylając swój kaftan z wilczej skóry, szepnął:
— Patrz!
— Na mego Najświętszego Patrona! — mruknął Kennybol — toć to błyszczy, jak dyament!
Jakoż istotnie prosty pas Guldona Stayper spinała kosztowna klamra dyamentowa.
— A tak jest prawdą, że to dyament — mówił Stayper, opuszczając połę swego kaftana — jak prawdą jest, że księżyc znajduje się o dwa dni drogi od ziemi i że pas mój zrobiony jest ze skóry bawołu.
Twarz Kennybola zachmurzyła się i zamiast zdziwienia, wystąpiła na nią surowość; po chwili, patrząc w ziemię, odezwał się z powagą:
— Guldonie Stayper ze wsi Chol-Soe, z gór Kole! Ojciec twój, Medprath Stayper, umarł przeżywszy sto lat, nic nie mając sobie do wyrzucenia, boć przecie nie jest przeniewierstwem zabicie, przez pomyłkę, da-