Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/28

Ta strona została przepisana.

na jego twarzy, łatwo było poznać, że wie o fatalnej nowinie.
Spojrzenia obu starców, Jonasza i Kennybola, spotkały się i obaj zaczęli kiwać głowami, jakby zgadzając się wzajemnie.
— No i cóż Jonaszu? I cóż Kennybolu? — zapytał popędliwie Norbith.
Stary wódz górników z Faroer przesunął zwolna ręką po czole, zmarszczkami pokrytem i odparł z cicha dowódcy górali z Kole na jego znaczące spojrzenie:
— Tak, to prawda, na nieszczęście, to zupełna prawda. Przecie Gormon Woestroem widział ich wszystkich.
— Kiedy więc tak się rzeczy mają — rzekł Kennybol — cóż wypada czynić?
— Co czynić? — powtórzył Norbith.
— Ja myślę, Kennybolu, że najlepiej będzie zatrzymać się.
— A jeszcze lepiej, bracie Jonaszu, zupełnie się cofnąć.
— Zatrzymać się? cofnąć? — zawołał Norbith. — Trzeba iść naprzód! Obaj starcy zwrócili na niego spojrzenia zimne i zdziwione.
— Iść naprzód? — powtórzył Kennybol. — A muszkieterzy munckholmscy?
— A ułani szlezwiscy? — podchwycił Jonasz.
— A dragoni duńscy? — dodał Kennybol.
Norbith tupnął nogą.
— A opieka królewska? — zawołał — a moja matka, umierająca z głodu i zimna?