Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/33

Ta strona została przepisana.

— Masz słuszność — odparł Stayper — ale gdyby nie to, że ten szatan z Islandyi idzie przed nami, gotów byłbym pomyśleć, że to się błyszczą jego oczy...
— Cicho! — przerwał Kennybol, chwytając za karabin. — Nikt nie powie, że taka piękna sztuka uszła bezkarnie z przed oczu Kennybola.
I zanim Guidon Stayper zdołał powstrzymać nieroztropnego strzelca, rozległ się wystrzał... Ale na donośny huk karabina nie odpowiedziało żałosne miauczenie dzikiego kota, lecz straszliwy ryk jakby tygrysa, po którym nastąpił jeszcze straszliwszy wybuch dzikiego śmiechu.
Echo nie zdążyło powtórzyć odgłosu karabina; zaledwie bowiem błysnęło światełko wystrzału, zaledwie fatalny huk prochu wstrząsnął powietrze, tysiące głosów odezwało się nagle na górach, w wąwozach i w lasach, zlewając się w jeden okrzyk:
— Niech żyje król!
Okrzyk ten, potężny jak grzmot, zabrzmiał nad powstańców głowami, obok nich, przed i za nimi, a błyskawice morderczego ognia z muszkietów zajaśniały ze wszystkich stron. Rażąc niebacznych, oświecały zarazem przestrzeń i pozwalały dojrzeć za każdą skałą batalion, za każdem drzewem żołnierza...