Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/38

Ta strona została przepisana.
VI.
Sto sztandarów unosiło się po nad głowami walczących, zewsząd płynęły krwi potoki, a śmierć zdawała się być znośniejszą od ucieczki. Każdy z bardów saksońskich noc tę straszliwą nazwałby uroczystością mieczy; zgiełk bitwy, jakby wrzask orłów, rzucających się na swoje ofiary, milej głaskałby jego ucho, aniżeli ochoczy śpiew weselnej uczty.
Walter Scott „Ywanhoe“.

Nie będziemy opisywali straszliwego popłochu, jaki opanował szeregi powstańców, kiedy znajdując się w fatalnym wąwozie, ujrzeli nagle wszystkie wzgórza, wszystkie pieczary obsadzone przez niespodziewanego wroga. Trudno było odgadnąć, czy przeciągły krzyk, z tysiąca powstały głosów, co rozległ się w szeregach tak niespodziewanie napadniętych, był krzykiem rozpaczy, przestrachu, czy też wściekłości... Piekielny ogień, który na nich sypały odsłonięte plutony armii królewskiej, wzrastał coraz bardziej. Zanim z ich strony padł choć jeden wystrzał, oprócz nieszczęśliwego strzału Kennybola, już widzieli wkoło siebie tylko gęstą chmurę dymu, przez którą na ślepo dolatywały pociski śmierci.