Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/42

Ta strona została przepisana.

i nozdrzami. Nic podobnego wszakże się nie stało. Kiedy zaś ujrzał, że szatan nabija broń zupełnie zwyczajnie, to jest prochem i ołowiem, że również zwyczajnie, jak wszyscy śmiertelnicy, strzela, zadziwienie Kennybola przeszło wszelkie granice. Patrzał przez chwilę, na olbrzyma w ponurem osłupieniu, a przekonawszy się nareszcie, że nie doczeka się cudu, zaczął myśleć o wydobyciu siebie i swych towarzyszów z nieszczęśliwego, położenia, w którem się znajdowali, jakimbądź ludzkim sposobem.
Stary Guidon Stayper padł u jego nóg okryty ranami; górale strwożeni, daremnie usiłujący uciekać, otoczeni ze wszystkich stron, cisnęli się jeden do drugiego, nie myśląc nawet o obronie i rozpaczliwe wydając okrzyki... Kennybol zrozumiał, że tłum stłoczony narażony był na pewną zgubę, gdyż każdy strzał nieprzyjaciela musiał znaleźć ofiarę. Rozkazał więc nieszczęśliwym rozbiedz się, rzucić w las, do którego dotykała droga, w tem miejscu szersza niż w wąwozie Czarnego Słupa, a ukrywszy się w krzakach, odpowiadać o ile można na coraz bardziej morderczą kanonadę tyralierów i batalionu. Górale, w znacznej części dobrze uzbrojeni, ponieważ wszyscy byli myśliwymi, wykonali rozkaz swego dowódcy z uległością, której zapewnie nie okazaliby w chwili mniej krytycznej; wobec bowiem niebezpieczeństwa, ludzie wogóle tracą głowę i chętnie słuchają tego, kto podejmuje się mieć za nich zimną krew i przytomność umysłu.
Rozsądny ten środek nie mógł jednak dać im zwycięztwa a nawet ocalenia. Więcej już było górali niezdatnych do walki niż stojących na nogach; pomimo