Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/47

Ta strona została przepisana.

których konający budzi się jeszcze, aby uchwycić zębami tego, który go nogami tratuje.
W owej chwili jakiś mały człowiek, którego wielu z walczących, patrząc przez dym i wyziewy z krwi, wzięło z początku za dzikie zwierzę, gdyż był w skóry kudłate zwierząt odziany, rzucił się w sam środek rzezi z przerażającym śmiechem i jakby radosnym rykiem. Nikt nie wiedział skąd się zjawił, ani też po której walczył stronie, bowiem kamienna jego siekiera nie robiła wyboru w ofiarach, rozbijając z jednaką zapamiętałością czaszkę powstańca, jak i żołnierza. Chętniej jednak zdawał się mordować muszkieterów munckholmskich. Wszystko przed nim ustępowało; przesuwał się przez tłum walczących, jak duch, a jego skrwawiona siekiera bezustanku zakreślała koło, rozrzucając na wszystkie strony kawały ciała, złamane członki, zgruchotane kości. Krzyczał on: — Zemsta! — jak i inni, i wymawiał dziwaczne słowa, pośród których imię Gilla często się powtarzało.
Jeden z górali, na którym się zatrzymało jego zabójcze spojrzenie, rzucił się do nóg olbrzyma, w którym Kennybol niedawno jeszcze pokładał taką nadzieję i zawołał:
— Hanie z Islandyi, ratuj mnie!
— Han z Islandyi! — powtórzył mały człowiek i poskoczył ku olbrzymowi.
— Czy to ty jesteś Hanem z Islandyi? — zapytał.
Olbrzym za całą odpowiedź podniósł do góry swą siekierę żelazną. Mały człowiek cofnął się, a ostrze siekiery, spadając, zagłębiło się w czaszce nieszczęśliwego, który błagał olbrzyma o ratunek.