Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/54

Ta strona została przepisana.

Ethel zamknęła książkę.
— Ethelo — zapytał Schumacker — czy myślisz czasami o Ordenerze?...
Dzieweczka, zmieszana, zadrżała.
— Tak — mówił dalej — o Ordenerze. który udał się...
— Ojcze mój i panie — przerwała Ethel — po co się mamy nim zajmować? Myślę, jak i ty mój ojcze, że on już nigdy nie powróci.
— Nie powróci, moja córko? Ja tego nie mogłem powiedzieć. Jakieś przeczucie mówi mi właśnie, że go jeszcze zobaczymy.
— Nie tak jednak myślałeś niedawno, ojcze, bo mówiłeś o nim z nieufnością.
— Czyż tak rzeczywiście mówiłem?
— Tak jest, mój ojcze, i ja także jestem twego zdania: mniemam, że on nas zwiódł tylko.
— Że nas zwiódł, moja córko? Tak o nim sądząc postąpiłem, jak wszyscy ludzie, co potępiają, nie mając na to dowodów... Ze strony Urdenera widziałem zawsze oznaki prawdziwej życzliwości.
— A skąd wiesz, mój ojcze, że jego serdeczne słowa nie kryły w sobie podstępnych myśli?
— Ludzie zazwyczaj niechętnie zbliżają się do nieszczęścia i niełaski. Gdyby Ordener nie był mi życzliwym, nie przychodziłby bez szlachetnego celu do więzienia.
— Czy pewny jesteś, mój ojcze — zapytała Ethel drżącym głosem — że bywając tutaj, nie miał on innego celu?
— Jakiż? — podchwycił starzec żywo.