Ethel milczała.
Obwiniać dłużej ukochanego, którego zawsze broniła przed ojcem, było to dla niej za wiele.
— Nie jestem już hrabią Griffenfeld — mówił Schumacker — nie jestem już wielkim kanclerzem Danii i Norwegii, szafarzem łask królewskich i wszechpotężnym ministrem. Jestem nędznym więźniem stanu, wygnańcem, zadżumionym politycznie. Trzeba mieć wiele odwagi, żeby mówić ze mną, nie wzbudzając oburzenia we wszystkich tych ludziach, których kiedyś obsypałem zaszczytami i bogactwy; trzeba poświęcenia, żeby przekraczać próg tego więzienia, jeśli się nie jest ani dozorcą, ani katem; potrzeba heroizmu, moje dziecię, aby przestąpić ten próg, mieniąc się moim przyjacielem. Nie, nie będę niewdzięcznym, jak cały ród ludzki. Ten człowiek zasłużył na moją wdzięczność, choćby dlatego, że widziałem jego twarz zawsze dla mnie życzliwą i słyszałem głos jego pociechę niosący.
Słowa te kilka dni wcześniej, kiedy Grdener w jej sercu był tylko Ordenerem, uszczęśliwiłyby Ethelę; dziś słuchała ich z niewypowiedzianą przykrością. Starzec, po chwili, mówił dalej uroczyście:
— Słuchaj mnie, moja córko, to bowiem, co ci chcę powiedzieć, bardzo jest ważne. Czuję, że niknę powoli; życie ode mnie ucieka. Tak, moje dziecię, mój koniec nadchodzi.
Ethel przerwała mu ze stłumionym jękiem:
— Nie mów tak, mój ojcze! Ulituj się nad twą biedną córką! Czy i ty także pragniesz ją opuścić? Cóż się z nią stanie samą na świecie, bez twojej opieki?...
— Opieka wygnańca! — rzekł starzec wstrząsa-
Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/55
Ta strona została przepisana.