Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/56

Ta strona została przepisana.

jąc głową. — Zresztą o tem właśnie myślałem. Twoje przyszłe szczęście zajmuje mnie bardziej, aniżeli minione przeciwności. Słuchaj mnie i nie przerywaj więcej. Ordener nie zasługuje na to, żebyś go tak surowo sądziła, moja córko; myślałem dotąd, że nie miałaś dla niego wstrętu. Jego powierzchowność jest szczera i szlachetna, co wprawdzie jeszcze niczego nie dowodzi; ale jednak muszę przyznać, że nie zdaje się on być pozbawionym różnych przymiotów, chociaż dostatecznem jest dla niego mieć ludzką duszę, aby w niej ukryć zarodki wszelkich występków i zbrodni. Płomień zawsze wydaje dym.
Starzec zatrzymał się znowu, a wpatrując się w córkę, dodał:
— Czując blizką śmierć, zastanowiłem się nad nim i nad tobą, Ethelo. Jeśli powróci, jak się tego spodziewam... dam ci go za opiekuna i małżonka.
Ethel zadrżała i zbladła. Dopiero w chwili, kiedy marzenie o szczęściu uleciało na zawsze, ojciec chciał je urzeczywistnić. Myśl: „a więc mogłabym być szczęśliwą!“ — podwoiła jej rozpacz. Milczała chwilę z obawy, że nie powstrzyma łez, które błyszczały w jej oczach.
Ojciec czekał na odpowiedź.
— Jakto! — rzekła nareszcie gasnącym głosem — przeznaczałeś mi go za męża, ojcze mój i panie, nie znając jego urodzenia ani nazwiska?
— Nie przeznaczałem, ale ci go przeznaczam, moja córko.
Starzec mówił prawie rozkazująco; Ethel westchnęła.